obojętnej skorupie tekstu <name type="person">Weissa</>, dotknął nieusuwalnej wilgoci, w Teatrze Słowackiego dał portret ciemności.<br>W miejscu po wyprutych fotelach - czarny plaster sceny. Widownia naokoło jak w cyrku. Pensjonariusz przytułku dla obłąkanych, boski <name type="person">Markiz de Sade</>, przedstawi spektakl o życiu i śmierci <name type="person">Jeana Paula Marata</> - rewolucjonisty maniakalnego. Niegdysiejszą żywotność Wielkiej Rewolucji ucieleśnią obłąkani, zaschłe w kamień ludzkie odpady na chwilę drgną. I tyle. Wszystkie <name type="person">Weissa</> banały o istocie rewolucji, całą tę, niech jej ziemia lekką będzie, nieszczęsną metaforę świata jako domu wariatów Bradecki zostawia w spokoju. Jako horyzont, tło, jako buczenie dalekich much. Zostawia skorupę tekstu, bo w sednie suchego cyrku tkwi łupina