ludźmi i otoczoną kwiatami. Od samolotu prowadził do niej czerwony chodnik. Trzeba było iść i iść. Samemu. I ja poszedłem. Nigdy, nawet tam, w statku kosmicznym, nie byłem tak poruszony, jak w tej chwili. Chodnik był długi, arcydługi. Idąc, zdołałem opanować zaskoczenie tym powitaniem i wziąć się w garść. Pod obstrzałem telewizyjnych i filmowych obiektywów, tysięcy aparatów fotograficznych - idę wciąż naprzód. Wiem, że wszystkie oczy skierowane są na mnie..."<br>Podkreślali ten moment obecni wówczas korespondenci prasy zagranicznej: "Widać było opanowanie i powagę, z jaką ten człowiek, przed kilkunastu godzinami jeszcze nikomu nie znany, przyjął na siebie ciężar fantastycznej wprost popularności. Szedł