nie wiadomo czego. Ale nic się nie stało. Usłyszał tylko suchy, skrzypiący szelest, pociągnął mocniej, krzak siedział pewnie, owinął go liną u nasady, jeszcze raz pociągnął... w nagłym przypływie śmiałości owinął podstawę drugiego i trzeciego krzaka, zaparł się i szarpnął ze wszech sił. Trzymały mocno, wpite w rozpękły głaz. Począł obsuwać się, zrazu mógł jeszcze przerzucić część ciężaru ciała na skałę dzięki tarciu podeszew, ale wnet zachybotał i zawisnął. Przepuszczał coraz szybciej linę popod kolanem, hamując jej ucieczkę ruchami prawego ramienia, aż, patrząc uważnie w dół, wylądował na półce. Spróbował teraz uwolnić linę, ciągnąc jeden jej koniec. Krzaki nie puszczały. Pociągnął kilka