rozglądał się czujnie dokoła, chcąc uprzedzić ewentualny niespodziewany napad. Wszystko zaczynało żyć. Rosły w ciemnościach jakieś szepty, chichoty, szybkie stąpania, woda nawet pluskała głośniej. Niedobrze było siedzieć tak ze świecą w ręce, objętej pełnią światła, strach też było zgasić gromnicę i zdać się na niepewność nocnych mroków. Razem z wiatrem ocknęło się i serce. Dawało znać o sobie nierównym, gwałtownym łomotem. Skrzypnęły drzwi. Polek odwrócił się raptownie. Przez szparę wpadł podmuch wiatru, tocząc przed sobą płachtę zżółkłej gazety. Szarpał nią, bawił się jak psiak, pchał ją w głąb hali, omijając kałuże i sterty gruzu. Potem stoczył się w głąb szybu schodów wiodących