kopytami o bale podłogi. Taka pora jest najgorsza. Znajome, poczciwe sprzęty uczestniczą w jakimś niezrozumiałym i bezwstydnym życiu kresu nocy. Kredens stęknął nagle w okolicy szuflad, potem zabrzęczał cukiernicą, sień odpowiedziała pośpiesznym i przeciągłym szmerem jakby włóczonych po ziemi powrozów. Nieruchome i nachalne okno straszy swoją przejrzystością. Polek nie może oderwać oczu od niego, boi się, że w momencie nieuwagi pojawi się za szybą straszna, przerażająca twarz, jedna z tych, które żyją w najmniejszej nawet kropli ciemności. Polek wie, że sen wymaga porządku leniwych myśli. Więc przywołuje z pamięci obraz pola pikierowego, rozgrywa na nim fikcyjny mecz, w którym sam gra