ziemi, kiwając się jak<br>Żyd na furce ciągnionej przez chłopską chabetę, głuchy na trąby, na<br>wołanie Boga, wpatrzony we własną duszę, która rosła w nim i wydawała<br>się większa niż drzewa, niż wielkie góry, u stóp których jechali. Dusza<br>ta urągała wszystkiemu i Bogu. Na szczęście żadne trąby się nie<br>odezwały i nikt nie poznał się na tym, a Cypcer miał możność wrócić na<br>ziemię. Uczynił to niebawem, sięgając po bat i zmuszając konia do<br>leniwego kłusa.<br> Policjant ocknął się też i zaczął przypatrywać się temu, co mijali.<br>Rosły po drodze drzewa, czasem jakaś chałupa się trafiła. Była nawet<br>jedna z