kupne". Tola zełgała, że wszystko jest "swoje"; pochwalił, że od razu poznał po smaku. Odprężył się, popatrywał na nas życzliwszym okiem. Prawdziwy dziadek Bronek też łagodniał po posiłku. Zaproponowałem, że pójdziemy kupić papierosy. <br>Dochodziła szósta rano. Kiosk był na rynku, kilkadziesiąt kroków od domu. Kioskarz, stary Chocoł, sprzedawał w nim, odkąd byłem dzieckiem. Mój towarzysz przystanął, rozglądał się, kręcił głową. Uświadomiłem sobie, że rzeczywiście budka zmieniła lokalizację. Dawniej stała na wschodnim krańcu, frontem do Nowego Miasta; jakiś czas temu, pewnie kiedy byłem w Ameryce, przeniesiono ją na południowy bok placu i ustawiono okienkiem w stronę rzeki. <br>Na nasz widok kioskarz cofnął