przecie dopiero w 1934 r.; prawdopodobnie dość miał obczyzny, albo po prostu Wiedeń był dla niego za drogi, w Wilnie można było utrzymać się za grosze.<br>W Wilnie jednak sytuacja draugasa, jak go nazywałem, była najzupełniej paradoksalna. Litwin, ale anty-kowieński, a więc tępiony przez lokalne nacjonalistyczne organizacje litewskie i odpłacający się im pogardą, a przecie bynajmniej nie pro-warszawski. Uchodźca tolerowany przez polskie władze, zagrożony, w chwilach kiedy te władze nabierały szowinistycznego zapału, przymusową repatriacją, która równała się dla niego trafieniu do mamra. Co gorsze, w miarę jak zyskiwały u nas na sile tendencje lewicowe i komunistyczne okazywało się jak