mnie w niczym liczyć nie można. Ojciec musiał być zamożnym człowiekiem, bo pogrzeb zamówiły bardzo bogaty, ze złoconą trumną, bukszpanami, palmami, dywanem oraz chórem w kościele św. Karola Boromeusza. Pamiętam liczną delegację z Cechu Krawców z ogromnym wieńcem oraz wiele nie znanych mi osób, zwłaszcza kobiet, i to w płaszczach ojcowskiego kroju. Mignęła mi też sylwetka szwagra, byłego ambasadora na Bliskim Wschodzie i przyszłego - w rogu Afryki. Patrzył na mnie z wysokości swojego wtajemniczenia i wydawał się postacią z innego filmu, zaplątaną na ten obrzęd przez pomyłkę kierownika planu. W kościele ani nie klękał, ani się nie żegnał, manifestując swój zawodowy