Jakże wydawała się drobna, bezbronna, ze spoconą główką zagłębioną w kanapowej poduszce, obleczonej poszewką w żółte kwiatki. W Marcie wezbrała czułość, nieoczekiwana tkliwość. Przyklękła obok związanych rzemieniem foteli, oparła się ramieniem o poręcz, położyła drugą rękę na wytartej kołderce. Widzisz, Irenko, widzisz, oni żegnają świat. Jesteśmy same, my dwie na olbrzymiej, strasznej ziemi. Wpatrzyła się w obrazek zawieszony na ścianie i poczęła się żarliwie modlić o pomyślność dla córeczki. Żeby chociaż ją oszczędziło życie, żeby nie zaznała smaku utraty ani żałoby. Niech los daruje jej szczęśliwy, własny dom, którego nikt jej nie podpali i nikt nie zabierze.<br> - Katolicka święta, marksistowski cierpiętnik