To jest moje ostatnie słowo. <br><br>Oczy Hrehora zrobiły się niebieściutkie niczym farbka, niczym niebo pocztówkowe z Włoch. Zgłupiał, nie wiedział, co robić. Wpychał tę swoją czapkę pod pachę jeszcze głębiej, stękał.<br>- Dlaczego? Nie wolno odtrącać pomocnej ręki - wydusił na przydechu.<br>- Nie mogę - Jassmont chciał powiedzieć: non possum, nadać temu znamię ostateczności, ale uznał, że to byłoby pretensjonalne, i co ważniejsze, do kogo te słowa! <br>Róża pilnie obserwowała obu mężczyzn. Pomiędzy dubeltowymi oknami, na przyrudziałej wacie, szyszki jodłowe i modrzewiowe, woń stęchłego drewna szła, cień pod parapetem, też godny uwagi. Chwila jedyna, ta, w której Jan Jassmont odrzucił zaloty diabła. Była dumna