środkowej półce mieszkał i czekał na mnie Galileusz.<br>Mając pewność, że spotkanie tak niewymiernie długo odwlekane (na ileż to lat przedłużającego się życia!) wreszcie i zaraz nastąpi, zacząłem ruchy zwalniać. Zwalniać instynktownie, jakbym wierząc wierzył niezupełnie, odciągając chwilę cudownej obietnicy spełnienia. A taka hamująca powolność pobudzała niecierpliwiąc serce, jak pobudza oszałamiający narkotyk. A i on, mój jedyny, przyjaciel życia, powiernik i wychowawca, już dążył mi na spotkanie. Materializując się wyłaniał się z wonnych kredensowych mroków w swoim skromnym siedemnastowiecznym stroju. Na czerni aksamitnej kurtki biel wyłożonego kołnierza, z rzuconą na nim aksamitną brodą, która jedyna w powściągliwych rysach twarzy nie potrafiła