ich wysoką falą, która spychała ziemię w głąb, spiętrzona zmywała chłodem rozpalone torsy, podawała następnej. Brzeg odchodził niepostrzeżenie, jakby z ich woli, oddalał się, domki przycupnęły na palach niby na nóżkach, przyczajone do ucieczki, palmy zmieniały swoje miejsca. Zdawało im się, że stoją w miejscu podrzucani między tymi samymi wodnymi pagórkami, a brzeg wędruje łagodnie, uwolniony od ich obecności i czujnych spojrzeń. Istvan poznawał lekki napór prądu.<br>Dokoła słyszał jakby podjudzające oklaski mokrych dłoni i łakome cmoknięcia fal. Obudziła się w nim uwaga. Zielony czepek Margit wyskakiwał wysoko i zsuwał się w głębokie bruzdy. Płynęła spokojnie i śmiało, wyprzedzała go o