butach utrudniających chodzenie, jamniki w kagańcach, bo Park Narodowy. Po trzech kilometrach Renatę łapie skurcz, po trzech następnych mnie zaczyna boleć brzuch, nareszcie widać schronisko, biegniemy lody kupować, coca-colę, piwo, udało wam się, mówi do mnie chłopak sprzedający napoje pod wielkim parasolem, rzadko się zdarza taki widok, jakby mi parasol nie zasłaniał, to tylko bym tak stał i patrzał. Oglądam się za siebie i własnym oczom nie wierzę, góry!, a spoza gór świetlne spływają pasma, jak pierwszomajowa dekoracja zrobiona z białych i żółtych firanek, i toną w Oku, siejąc lazurowe błyski. No, widzieliśmy góry, można wracać na ognisko. Wracamy z