traktuję serio, bo mam w zanadrzu strzępy wyobrażeń o tym, co zrobię, gdy wreszcie wyzwolę swoje prawdziwe "ja". Tylko że te wizje wciąż blakną i blakną, a chwila wielkiego spełnienia jakoś, kurwa, odpływa w niebyt.<br>Nie wiem, w jakim filmie gram. Czy to przedłużająca się końcówka dramatu, gdy po wielu perypetiach, przełomach, zwrotach akcji następuje sielanka: na twarzach pokazywanych w lekkim zwolnieniu wschodzi uśmiech, widzowie wzruszeni przeżywają swoje katharsis... Ale te napisy końcowe, po "Solidarności", po ohydzie stanu wojennego, po biedzie rozpadającej się, gnijącej komuny trwają już za długo. Dzieci rodzą się i cieszą rodziców, małżonkowie kochają się... Ile to może