się na łóżku. Zamknął oczy. <br>Znowu piec kaflowy, ale o wiele, wiele większy od tego w pokoju. Istna wieża Babel, bo gmach potężny, przysadzisty. Widoczne prowincjonalne niebo, już nie tak wysokie. Te kafle są koloru wiśni japońskiej z dekoracji znanej opery. Tłum skądś nagle. I wszyscy tulą swe ręce do pieca niebotycznego. I Hans z nimi. Teraz zaczną rękami wymachiwać. To i on macha. <br>A tu z głośnika w górze głos ochrypły, Hans mógłby przysiąc, że to głos czarnego saksofonisty: <br><br><dialect>Przestańta ręcami wymachiwać, <br>Śnilcyzgnilcy, spalcysralcy, <br>nienasyceni! <br>Dziś żadnych snów proroczych nie będzie!</><br><br>Rozczarowanie powszechne wyrazi się jękiem przeciągłym, jakbyś