dumą, jakby zrobił wielkie odkrycie.<br>Nad powierzchnią srebrnej wody wystawały rogate łby bawołów, oczy w świetle reflektorów zapalały się jak klejnoty. Stopnie świątyni, szczerbate, rozsadzone kępami ostrych traw, prowadziły nad uciszone zwierciadło. Księżyc ogromny i bardzo bliski czaił się za mangrowcami, rozcapierzone konary wrastały w ziemię sznurami napowietrznych korzeni, tworząc pieczary pełne rozproszonego światła.<br>Zawrócili ostrożnie, od wody zalatywała ostra woń gnijącego zielska, szlamu i mierzwy. Brzeg zastygł w srebrze i czerni, dziobaty od śladów niezliczonych racic.<br>Objechali wieś, minęli kuźnię, skąd bił sypiący iskrami blask i podzwaniał wesoło młot, w chłodzie nocy kowale wykańczali robotę. Wzdłuż gęstej trzciny cukrowej zajechali