drzwi tylko przymknięte, otwieram, nic, tak jak wszędzie, żadnej różnicy, więc po co?, co to było?, a po chwili strach, że ktoś stoi za plecami, mrowienie, coś znowu trzasnęło, więc tym bardziej... zimno, odwracam się, kołatanie serca, pot, duszność, nikogo nie ma, dopiero teraz zauważam, coś nowego, wbity w podłogę pień, ciężki, czarny od dziegciu czy smoły, wędruję po nim wzrokiem w górę i trafiam na stopy, dużo krwi, świeżej i zakrzepłej, kolana, uda, kawałki materii, chyba z pościeli, brzuch zapadnięty, wystające żebra, ramiona, krew, przybite nogi, ręce przybite do tego krzyża w moim domu, głowa opadła na ramiona, cofam się