białości, przymykaliśmy powieki, ale i przez nie żar kłuł boleśnie oczy, wchodziliśmy więc, Kuba, Obi i ja, w chłód wielkiego bazaru, skrytego pod dziesiątkami kopuł w piaskowym kolorze, z całym mnóstwem tajemniczych korytarzy, a w każdym z nich otwierały się gościnnie kramy, sklepy i stragany: przyciągały wzrok wspaniałe kobierce, złote pierścienie i bransolety, i naszyjniki, i brosze, i spony, kute w srebrze i złocie, zdobione w misterne wzory dzbany i puchary, talerze i tace, to znów tkaniny, lśniące wielobarwne jedwabie i ciemne wełny, i bielone płótno, wypatrzyłem też makaty przypominające mi tę ze Lwowa, buczacką, wiszącą nad tapczanem, a węch drażnił