ruchu, z rękoma opuszczonymi wzdłuż jasnej, długiej sukni. Gdy ścichły na koniec ostatnie odgłosy gwaru i zupełna cisza zaległa dokoła, skinęła w stronę orkiestry. Ta skrzypcami podjęła pierwsze takty piosenki.<br>Lekki szmer przeszedł przez natłoczoną salę. Tłum zafalował westchnieniem i znieruchomiał. Któż nie znał tej melodii? Śpiewano tę piosenkę o płaczących wierzbach, które się rozszumiały, wszędzie: na ulicach i podwórkach, w pociągach i lokalach. Urodzona w czasie wojny, krążyła teraz z ust do ust, wywołując tamte minione lata walki, opiewając chwałę chłopców z lasu, dolę i niedolę ich partyzantki, romantyczny urok narodowych wzruszeń i uniesień, które jak niezmienny, nigdy nie milknący