wychynął Mielczarek. Z opaską, u boku karabin. Kroczy, jakby namyśla się, czy warto wejść do akcji. Zdecydował.<br><br> - Obywatelu - to do Surmy. - Nie jesteście już kierownikiem. Ta rzecz nie do was... Milicja załatwi, rozpatrzy.<br><br> - Trzeba było pilnować. Od tego jesteście. Dopóki komisja, póki władze nie rozdzielą, ja, moje sumienie, moje nazwisko - plącze się Surma. - Mnie jeszcze nikt nie zwolnił, to jest dobro.<br> - O dziedzicowe, o krewniackie pan stoi? Chłopom żałuje?<br> Co ten Mielczarek? To on powinien, właśnie on, a nie Surma. Ojciec Hani grzebie w portfelu, podtyka mu przed oczy świstek. I tak ciemno, nikt nic nie przeczyta. Słowa urwane, między jednym