szprych i bosych pięt zajeżdżonego rykszy, biegnącego w tej chwili gdzieś po skwarnych zaułkach Szanghaju. Uginający się pod ciężarem przytłaczającego worka tragarz ociekał żółtym potem chińskiego kulisa. Opuchłe, wyleniałe powieki kobiet, zataczających się pod brzemieniem omotanego w szmaty niemowlęcia, zwężały ich oczy do skośnych szpar.<br>P'an Tsiang-kuei ujrzał tu po raz pierwszy to, o czym szeroko i mądrze rozpisywały się przeczytane książki, że oprócz ojczystych Chin, z fasadą na Morze Żółte, są jeszcze inne Chiny, międzynarodowe, wszędzie, gdzie gną się plecy, tężeją z wysiłku szczęki, zwężają się nienawiścią szczeliny oczu i zasiada wypasiony, majestatyczny chlebodawca.<br>W mijanych miastach, występując jako delegat na