w Grodnie, w bernardyńskim kościele, po weselnym przyjęciu, po "cukrowej kolacji z Warszawy sprowadzonej", po tańcach do białego rana nadeszła ta przysłowiowa - noc poślubna. Eliza stanęła przy szerokim łożu, cała w bieli, w mitrach jeszcze, gotowa "do koleżeńskiej przyjaźni". Pan Piotr zbliżył się do małżonki z konwencjonalnie czarującym uśmiechem. Nie pociągały go zbytnio te na wpół dziecinne jeszcze kształty, szczupłe ramionka, nie podniecał bezbarwny wyraz oczu... Ale słowo się rzekło... cielątko u płotu...<br><br>Spowitą w ślubne zawoje, wziął na ręce niewiele ponad półtora metra wzrostu liczącą "figurkę". Słusznego wzrostu, silny pan młody nie odczuł ciężaru panny młodej. Śnieżna puszystość poduszek, atłas