tędy. <br>Reynevan westchnął, albowiem Szarlej wskazał dokładnie w tę samą stronę, co i on. Pociągnął konia i ruszył za demerytem, dziarsko maszerującym w wybranym kierunku. Po niedługim czasie wyszli na rozstaje. Cztery absolutnie jednakowo wyglądające drogi wiodły w cztery strony świata. Szarlej zamruczał gniewnie i znowu schylił się nad śladami podków. Reynevan westchnął i zaczął rozglądać się za ziołami, wyglądało bowiem, że bez magicznego nawęzu się nie obędzie. <br>Krzaki zaszeleściły, koń prychnął, a Reynevan podskoczył. <br>Z zarośli wyszedł, podciągając portki, dziad, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru. Jeden z wędrownych proszalnych dziadów, jakich setki łaziły po gościńcach, żebrały po bramach i kruchtach, wybłagiwały