szerokiej sklepionej sieni, poświecił zapałką, wskazał wilgotną, pnącą się stromo poręcz, podpartą balaskami, obrobionymi na kształt kręgli, pożegnaliśmy się wylewnie jeszcze nad ceratą kolacyjnego stołu, więc teraz odszedł spiesznie, potykając się o rozpartą w bramie pustą dryndę.<br>Czuć tu było powozownią, pomyjami i moczem.<br>W połowie schodów zagrodziły nam drogę podobne do płotu drzwiczki, nie były zamknięte, zużyliśmy resztę zapałek, nim dotarliśmy na podest, tu przez zaklejone matową bibułką szyby jednych z dwojga drzwi mżyło skąpe światło, - tłumiąc chichot i strofując się małpimi grymasami za niezgrabność poruszeń zapukaliśmy do tych drzwi wszyscy trzej po kolei, i zmartwieliśmy, uderzeni wysokim, przerażonymkrzykiem.<br>To