Gospodarz miał budzącą zaufanie siwiznę, czarne oczy, nosił ciężkie okulary, lecz gdy coś czytał, zdejmował je. Psychiatra, duma polskiej nauki. Otaczała go woń, specjalna kompozycja potu starszego mężczyzny, zasuszonych kwiatów, wyschniętego atramentu i czegoś, czego nie potrafił określić, a co kojarzyło się z łazienką. Ubrany był w elegancką bonżurkę, ciemnowiśniową, podszewka jedwabna, kremowa, do niej doskonale dobrany fular w podobnym kolorze. I te zielone, szwedzkie mankiety, to była wspaniała zieleń, miętowa, równiutka, odrzucająca jednakowo światło i cień. Pod względem ubioru profesor prezentował się wybornie. Wrażenie psuł pseudowolterowski fotel. Wskazał Jassmontowi kosmatą dłonią krzesło. Jassmont usunął książki z krzesła, położył je na