Rózia, zawsze zajęta, zawsze głodna, zawsze ściągająca czarną nitką dziury na łokciach - przecież nie ona naturalnie!<br>"Więc może Wojtek, syn zakrystiana, czyściutko wymyty, rumiany chłopczyk, służący co dzień przed szkołą do mszy?"<br>Jerzy się roześmiał. Już wszystkie światła paliły się w miasteczku. Ulicą starych drzew, tą ulicą, na którą w pogodne dni świąteczne wylegało całe miasto, poszedł w stronę swego domu.<br>Przed furtką przystanął. W domu okna były otwarte, a w jadalni paliła się lampa nad stołem, który matka nakrywała obrusem w czerwoną kratę. Światło padało na przekwitające pod oknem georginie i na ścieżkę wyłożoną starannie płaskimi kamykami. Ojciec położył na