nie. Ta pani umarła, a ten pan wziął dziewczynkę do siebie. Oni razem nie mieszkali, byli po rozwodzie. Tak że jak ta matka umierała, to dziewczynka była u znajomych, na Roosevelta. A o co chodzi?<br>Powiedział jej i nawet, na dowód, że mówi prawdę, pokazał świadectwo. Kobieta wzięła je, obejrzała, pokręciła głową.<br>- Wie pan co? - wpadła na pomysł. - Ja gdzieś mam zapisany ten adres na Roosevelta. Czasem przychodzili tu jacyś znajomi, więc miałam ich tam odsyłać. Niech pan poczeka chwilkę, poszukam. - Przymknęła drzwi, zostawiając niedużą szparę, zasunęła łańcuch. Ostrożna. No, nic dziwnego, tyle się słyszy o tych napadach. Ale zawsze - jakby