zboczu góry pod naporem ulewy, mokre od deszczu i spocone ze strachu dotarłyśmy do pierwszej tybetańskiej wioski. Z tropików wjechałyśmy na płaskowyż, gdzie temperatura w nocy nie przekraczała zera.<br>To, co w Tybecie uderza od razu, to przestrzeń - niekończące się łańcuchy gór, widoczne na tysiące kilometrów w każdym z kierunków poprzez krystaliczne powietrze i białe, intensywne światło. Nad szczytami sznury spłowiałych flag modlitewnych, na skałach kamienne kopce - ofiary dla duchów i pamiątki po świątyniach, które zburzono w czasie rewolucji kulturalnej niecałe czterdzieści lat temu. Powoli, w miarę pokonywania kolejnych ponad pięciotysięcznych przełęczy, dotrzeć można do miast i klasztorów, a w końcu