jakiegoś domu za wzgórzem, położył do łóżka czystego, ochłodził jej twarz zimną wodą. Coś tam opowiadał jakiejś obcej pani, ale Henrysia mało co słyszała. <br>Potem siedział przy swej córce, trzymając jej rękę w dłoni. W tym pokoju poznała Henrysia rozkosz uspokojenia, łaskawość miękkiego łóżka po nocy bezsennej, ożywczy chłód czystej pościeli. W tym to pokoju, trzymając rękę ojca, zrozumiała, że posiadanie go nie jest prawem wiecznym, ale tylko szczęściem wyjątkowym. Cichutko szeptał do niej: <br>- Więc widzisz, Henrysiu, czasem się odchodzi i nie wraca więcej. I widzisz, można nie mieć domu i długo tak tułać się po obcych drogach, i można marzyć