gdy był nad wodą, musiała go widzieć. Morze falujących traw, olbrzymia paleta kwietnych barw i odcieni stu gatunków liści. Wyżej Pażychowy maliniak ginął z oczu za żywopłotem, po lewej drzewa zagarniały pod siebie kaliny i jarzębinę, i coś jeszcze, czarne, niby olchy bez pni. Nad nimi omszałe brzozy, pierzaste jesiony, potężny świerk, zbrązowiały dołem od starości, <orig>łysopienny</>. Zapach nasiąkłej wilgocią ziemi, duszny, dławiący w gardle zapach dzikiego mrocznego kąta.<br>Miał ochotę się uszczypnąć, sprawdzić, czy nie śni. To nie mogło być naprawdę. Znał cały Kaleń, całą górę - tak mu się zdawało, jego plaża była na końcu ziemi, już za słupami Heraklesa