Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
dała Klimowi tyle pieniędzy, podczas gdy w domu liczyła się z każdym groszem.

- Głuptasy... Śmieją się... - rzekła do nas raz jeszcze z wyrzutem w głosie. - Nie opowiadajcie o tym ojeu... Czy możecie to dla mnie zrobić?

44. RAZ - DWA - TRZY

Zaczęły się silne mrozy. Na wieżach strażackich od kilku dni powiewały zielone chorągiewki. Oznaczały one, że wolno nie iść do szkoły.

Od chwili pamiętnej wizyty Poliny przestały mnie bawić spotkania z kolegami, gra w stalówki, kalkomanie... Lubiłem odtąd, wciśnięty w kąt otomany, oddawać się rozmyślaniom i miałem nieraz wrażenie, że od nawału myśli pęcznieje mi głowa.

Była to właściwie nieokiełznana gra
dała Klimowi tyle pieniędzy, podczas gdy w domu liczyła się z każdym groszem.<br><br>- Głuptasy... Śmieją się... - rzekła do nas raz jeszcze z wyrzutem w głosie. - Nie opowiadajcie o tym ojeu... Czy możecie to dla mnie zrobić?<br><br>&lt;tit&gt; 44. RAZ - DWA - TRZY&lt;/&gt;<br><br>Zaczęły się silne mrozy. Na wieżach strażackich od kilku dni powiewały zielone chorągiewki. Oznaczały one, że wolno nie iść do szkoły.<br><br>Od chwili pamiętnej wizyty Poliny przestały mnie bawić spotkania z kolegami, gra w stalówki, kalkomanie... Lubiłem odtąd, wciśnięty w kąt otomany, oddawać się rozmyślaniom i miałem nieraz wrażenie, że od nawału myśli pęcznieje mi głowa.<br><br>Była to właściwie nieokiełznana gra
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego