za wiele i przerażony nie rozpoznawał własnych objawionych myśli. Bo przecież przychodził do mnie z objawieniami. Z determinacją brnął dalej. Znam to dobrze: czekał, że w pewnym momencie, na zakręcie któregoś zdania skończy się samobójcza kładka i temat zezwoli mu wejść na ogrody. Kiedy mówiłem ja, słuchał grzecznie. Potem wielokrotnie powoływał się na to, co mówiłem, więc widać słuchał uważnie, jednak czuło się, że czeka nabrzmiały u brzegów - z następną porcją. Mówił, mówił, stale nienasycony. Swoje zamiary przedstawia ł jako rzeczy zrobione, pragnienia i marzycielskie fikcje - jako istniejące rzeczywistości. Nieraz się co prawda zastrzegał, że wszystko, co mówi - jest nie dość