Słońce jakoś dziwnie wolno zachodziło, jakby utkwiło w zakratowanym<br>oknie baszty, wychodzącym akurat na kościół Świętego Jakuba na<br>przeciwległym wzniesieniu, wśród jesiennie poszarzałych ogrodów.<br>Ogarniała mnie coraz dotkliwsza bezwolność, a gęstniejący półmrok<br>pokoju najwyraźniej sprzyjał tej bezwolności. Nie mogłem się nawet<br>zdobyć, żeby wstać z fotela i spakować się, skoro powziąłem już<br>postanowienie, że wyjeżdżam zaraz po zachodzie słońca.<br> Patrzyłem wciąż w to zakratowane okno i miałem wrażenie, że moje<br>myśli przepływają gdzieś obok mnie, ponade mną, po suficie, po<br>ścianach, wsiąkają w półmrok tego pokoju czy też z tego półmroku<br>wyłaniają się poza moją wolą. I zapewne to z tej