kręcić się na krzesełku, spoglądam na zagarek, wreszcie żołnierz spostrzega, że pora późna, bo trąca mnie i mówi:<br>- No, idziemy.<br>Żegnamy się. Dziewczyna patetycznie kiwa mi głową, jak wspaniałomyślna amazonka obdarowująca swojego jeńca wolnością, człowieczek ledwie mruga oczami, ale za to wzmaga do maksimum życzliwość uśmiechu. Wychodzimy. Idę teraz tak prędko, że żołnierz prawie biegnie. Serwus, Barbarossa, serwus Alpy i jezioro, już jesteśmy za mostem. W ogrodzie szpitalnym zrywam parę kwiatów, po chwili stoimy przed drzwiami naszego gmachu szkolnego. Żołnierz zbytecznie mnie odprowadził, i tak bym nie uciekł.<br>- No, co? - wykrzywia się Weber. - Ładne miasto?<br>- Miasto jak miasto - mówię i wdycham