Temu złożył wizytę, tamtemu znowu podkadził i jakoś pchał naprzód uchwały Zarządu, unikając trudności nie do przebycia. Jedni utrzymywali, że tak należało postępować dla dobra literackiej społeczności, inni go potępiali za brak godności i objawy serwilizmu. Oczywiście, że nie podejmował na własną odpowiedzialność żadnych radykalnych przedsięwzięć i nie podpisywał listów protestacyjnych, które pewne grupy pisarzy kierowały do rządu i partii, żądając większych swobód artystycznych i zniesienia cenzury. Tłumaczył, że trzeba dochodzić do tego nie przez protesty, które tylko wzniecają gniew w Białym Domu przy Alejach Jerozolimskich, lecz drogą cierpliwych negocjacji. Chyba się mylił, gdyż wszelkie rozmowy nie odnosiły prawie nigdy skutku