Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
krzyczała wskazując na drzwi.

- Tekla chyba zwariowała... - bąknął Łyczewski i szybko wymknął się na ulicę.

- Czego on chciał? - spytałem po jego wyjściu.

- Nic nie chciał, Adasieczka... Poswarzyliśmy się trocha... Na stare lata w głowie mu się pomyliłó... Ot, czepucha, mówić nie warto...

Jesienne deszcze tworzyły na ulicach błoto nie do przebycia. Chodziliśmy w kaloszach, przeskakując z kamienia na kamień. Przed domami ludzie układali deski. W bocznych uliczkach, gdzie nie było bitej jezdni, zapadaliśmy w bajora po kostki i gubiliśmy kalosze. Wracaliśmy do domu tak ubłoceni, że Tekla załamywała nad nami ręce.

Błoto sparaliżowało całe życie towarzyskie miasteczka i gdyby nie dorożka
krzyczała wskazując na drzwi.<br><br>- Tekla chyba zwariowała... - bąknął Łyczewski i szybko wymknął się na ulicę.<br><br>- Czego on chciał? - spytałem po jego wyjściu.<br><br>- Nic nie chciał, Adasieczka... Poswarzyliśmy się trocha... Na stare lata w głowie mu się pomyliłó... Ot, czepucha, mówić nie warto...<br><br>Jesienne deszcze tworzyły na ulicach błoto nie do przebycia. Chodziliśmy w kaloszach, przeskakując z kamienia na kamień. Przed domami ludzie układali deski. W bocznych uliczkach, gdzie nie było bitej jezdni, zapadaliśmy w bajora po kostki i gubiliśmy kalosze. Wracaliśmy do domu tak ubłoceni, że Tekla załamywała nad nami ręce.<br><br>Błoto sparaliżowało całe życie towarzyskie miasteczka i gdyby nie dorożka
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego