Jak ćwieki od niewidzialnych zasuw.<br><br> Cztery razy do roku<br> Księżyc przepada w mroku,<br>Nikt go nie zabijał, a jest nieżywy,<br> A potem się kładzie na wznak<br> Żeby zmartwychwstać tak,<br>I Bogu zwraca własne przypływy.<br><br> Bóg nie patrząc - spogląda,<br> Nie czuwając - pożąda,<br>On jest tam, a my tu bezdomni -<br> On niepokój przeczuwa nasz<br> I ma zmyśloną twarz,<br>I nigdy nam tego nie zapomni.<br><br> W każdem godzin ogniwie<br> Wymijamy się chciwie,<br>Ludzie i rośliny, my i zwierzęta,<br> A księżyc swym cieniem wzdłuż<br> Wędruje w cieniu róż,<br>Chociaż nigdy tego nie pamięta.<br><br> Poprzez mgieł niedorzeczność<br> Drzewa grążą się w wieczność,<br>Pogardzając tymi, co już