kończyć już w Warszawie. On też, kochany "Łabędź", pocieszał zrozpaczonego moim umysłowym poziomem ojca, zapewniając go, że dzień taki nadejdzie, gdy skroń moja okryje się laurami edukacyjnych sukcesów. Chyba też ta tak wielce mi sympatyczna i opatrznościowa postać dyrektora Łabędzińskiego sprawiła, że już wtedy kiełkować we mnie zaczęły skłonności do przedkładania oświeconej władzy autorytarnej nad wszelkie inne. <br> Kiedy, w kilka lat późnej, kochany "Łabędź" odwiedził nas w Warszawie, promieniał z radości, że jego przepowiednie, co do mnie się sprawdziły: <br>- A widzi pan, panie Przybora - mówił do ojca tym swoim poznańsko-pomorskim akcentem, w którym "r" warczało nieco gardłowo, z niemiecka - że