plamy wapna i patrzył na matkę z lękiem. Szyby w oknach, które - wbrew służącej - tyle razy myła własnymi rękami, drżały echem wybuchów i już nie było wiadomo, w której stronie miasta nasila się natarczywe grzechotanie - czy w okolicach Schidlitz, czy bliżej - i dlaczego co jakiś czas przez mętne dudnienie powietrza przedziera się ciężki łoskot salwy (Axer mówił, że to chyba "Prinz Eugen", osłaniający Gotenhafen, ostrzeliwuje wzgórza z zatoki). Co parę minut zupełnie nisko, tuż nad wielką brzozą, przelatywały - po trzy, po sześć - samoloty z białymi numerami na kadłubie, ludzie idący w stronę Kronprinzenallee chowali się wtedy za pnie drzew i ceglane słupy