nim pomknął Terey; mijali zaprzęgi chłopskie, wciskając się między wozy wyładowane drągowiną, auta goniły się jak dwa psy.<br>Na wąskiej drodze rwące podmuchy wzbijały kłęby rudego pyłu, pełne złotych błysków sieczki, wyschłej mierzwy zmielonej kołami arb, ciężkimi jak chłopski los.<br>Kiedy pod smagnięciem klaksonu woźnice się kulili, zgadywał, że auta przemykające w błyskach szkła i niklu, z rozpartymi na poduszkach Europejczykami, muszą uważać za przelot demonów. Wypadają z chmury kurzu, wyją, grożą zmiażdżeniem i z jękiem opon hamują, prawie dotknąwszy lśniącą maską. Gdy przesmyk między powolnymi arbami się na chwilę otworzy, skaczą niespodzianie, spod opon pryśnie piach i żwir. Nie auta