się udało, jak ślepemu dziadkowi grosz. Przybycie gości wypłoszyło wszystkich trzech z garderoby. Zaczynał się zwykły poobiedni ruch, beznadziejnie nudny, pozbawiony niespodzianek. Wszystko było jakby ułożone z góry. Goście wchodzili do garderoby, rzucali futra i kapelusze na ladę kontuaru, zachodzili na chwilę do toalety i budki telefonicznej, po czym, jakby przesiewani przez skomplikowany młyn, rozchodzili się i łączyli w grupy <page nr=220>.<br>Więc na jedynkę szli pośrednicy wszelkiego rodzaju, typ gościa najbardziej znienawidzony przez kelnerów. Tu właśnie załatwiali swoje interesy. Przesiadali się z jednego stołu do drugiego, błądzili po całym rewirze, pytali się, czy był taki lub owaki pan, prosili kelnerów, by im