się nie aparatem fotograficznym, ale szkicownikiem i ołówkiem. Lektura tego traktatu, wydawanego zwykle jako osobna książeczka, miała dla mnie w Warszawie (kiedy? tuż przed wojną) przełomowe znaczenie. Zrozumiałem wtedy cywilizację jako sztuczność, jako udawanie i teatr, z kobietą jako umalowaną i wtajemniczoną kapłanką erotyki. Tak mi się książeczka podobała, że przetłumaczyłem ją na polski. Ale maszynopis przepadł w gruzach mojego warszawskiego mieszkania. Później przetłumaczyła ten tekst Joanna Guze. <br><br><tit>Beauvoir, Simone de.</> Nigdy jej nie spotkałem, ale moja antypatia nie osłabła teraz, po jej śmierci, kiedy szybko odpływa w krainę przypisów petitem do dziejów jej epoki. Powiedzmy, że ta antypatia była nieunikniona