zieloną kołdrę. Wierzy w swą urojoną wolność. Niczym wielka mucha wściekle obija się po scenie i co rusz wpada na lep. Gdy w oczekiwaniu na nocleg jest świadkiem pijaństwa i ordynarnego seksu, usiłuje ratować swoją duszę potępieniem występku. Ale nie odchodzi, choć go wyrzucają, bo nie ma dokąd iść. Wreszcie przybija statek z wielkim żaglem, maszeruje orkiestra dęta, zjawiają się tłumy ludzi na powitanie. Bohater, odwrócony od reszty świata, powtarza "Skład bielizny dla zmarłych u czcigodnej Mamzel Andersen...", i już wiemy, że ten statek nie zabierze go w dal. Wydawałoby się, że bogatszych przeżyć może dostarczyć teatromanom Dostojewski, mistrz spraw duchowych