kraty i kładąc ją na olbrzymim łbie bizona, porośniętym czarnobrunatnym włosem, zaczął "uśmierzać" olbrzyma amerykańskiej prerii tymi samymi słowami, jakimi "uśmierzał" Matkę Morze lub Pana Oceana.<br> - Cicho, Panie Byku! Cicho, Panie Byku! Cicho...<br> O tyle tylko zastosował się po chwili do błagalnego wzroku opiekuna, że dudnił do bizona coraz bardziej przyciszonym głosem. "Szept" kapitana wydawał się jednak przerażonemu "kochanemu pierwszemu oficerowi" tak donośny, że miał wrażenie, iż kapitana słyszano aż na rufie.<br> - Cicho, Panie Byku! Cicho...<br> - Panie kapitanie! Panie kapitanie! - wyszeptał zmieszany opiekun, dotykając nieśmiało rękawa kapitańskiego munduru, by szybciej zwrócić na siebie uwagę. - Panie kapitanie, nie wiem, czy to ma