taką ulgę, tak ogromne szczęście i tak pełny, oszałamiający zachwyt, jakby tym jednym małym słowem wyraził nie tylko siebie, lecz odgrodził się owym zaklęciem od wszystkiego, co wyrastało obok i było groźne, bolesne, splątane trudnymi sprzecznościami.<br>- Kochanie - powtórzył najtkliwiej, jak potrafił.<br>Ostatni goście opuścili "Monopol". Był już ranek. Na sali przygaszono światła. Kelnerzy porządkowali stoliki. Słomka, sapiąc <page nr=207> i po swojemu wiosłując przy piersiach dłońmi, przynaglał ich do pośpiechu. Mrok szarzał po kątach, lecz przez zasłony w oknach przedzierała się nieśmiało jasność dnia. Muzykanci z orkiestry chowali instrumenty. Młody pianista wybrzdąkiwał na fortepianie jednym palcem Kompanię szturmową.<br>- Aa! - ziewnął gruby skrzypek i