z dębów, który zasłaniał nas i od ulicy i od okolicznych domów, przylegając do siebie jak szprotki w pudełku. Mieliśmy świadomość, że chyba tak nie powinniśmy robić, bo leżeliśmy sztywno, bez ruchu, nie wiedząc co robić z rękami i nie wiedząc dlaczego takie nic-nie-robienie sprawia nam taką dziwną przyjemność, od której robiło się sucho w gardle i mokro w spodniach.<br>Chodziła do równoległej klasy i właściwie nic do niej nie miałem, nie podobała mi się, kochałem się nadal beznadziejnie w Joli, ale ciągnęło mnie do niej jak do owocu zakazanego. Ba, żebyż zakazanego! Moja matka o niczym nie wiedziała