i inny być nie zdoła. Nie było o co pytać, nie było jak się tłumaczyć, należało raz jeszcze przeczekać: oczy Róży błyszczały, jedynym ogniem, jakim umiała zapalać się do męża - ogniem nienawiści. <br>Przełknął ślinę, pobladł, splótł ręce na brzuchu... Wtedy Róża przestała się śmiać. Krzyknęła: <br>- Co ty robisz? Więc tylko przymierzyć trzeba? Więcej nic?! I jak to robisz? Z czego one są, te woje palce? To są jakieś patyki, patyki!!! <br>Odwróciła się, słowo "patyki" zabrzmiało pełnią wzgardy, obrzydzenia, pretensji, jak gdyby patyk był najhaniebniejszym po wiek wieków przedmiotem na świecie. <br>- To są ręce? To mają być palce? Takie same tępe jak