z rąk do rąk, łańcuszkową metodą. Od korytarza do korytarza, od schodów do schodów. Przechodziliśmy przez tyle dziedzińców, galerii i ogrodów, że zastanowiłem się, czy nie obchodzimy całego zamku wkoło. Wreszcie dopłynęliśmy do bezpiecznego portu - niewielkiej komnatki, bardzo czystej i bardzo ascetycznie urządzonej. Ledwo zdążyliśmy rozpakować swoje rzeczy, po Płowego przyszedł jego znajomy i zostałem sam. Próbowałem ćwiczyć, ale szybko straciłem do tego ochotę. Postanowiłem obejrzeć okolicę. Drzwi wychodziły na paropoziomową galerię, która otaczała sześciokątną studnią dziedzińczyk niemożliwie wręcz zapchany różami. Krzewy różane mimo dość wczesnej pory kipiały kwiatami. Pędy roślin nie mieszcząc się w wyznaczonym im miejscu, oplatały balustrady, wiły