jeńców, praktycznie bez jedzenia i picia; ci, którzy padli, zostawali na miejscu dobici, zwykle strzałem, a czasem po prostu kolbą. Nie było mowy, żeby rzucić im kawałek jedzenia, eskorta strzelała nie tylko do jeńca, który choć o kilka kroków pozostał za grupą, ale także do każdego, kto się zbliżył. W przyszłym roku, kiedy eskortowano kolumny Żydów, można było z reguły rzucić im trochę jedzenia, strażnicy czasem grozili, ale nie strzelali. Tutaj, zbliżenie się do kolumny jeńców równoznaczne było z samobójstwem. Obszarpani, czasem obwinięci, bo obandażowanie to nie było, ludzie szli jak automaty, czasem padali, wtedy za kolumną zostawały zwłoki. Czasem jechał